Siedem. Nie krytykuj siebie gdy malujesz. Pozwól sobie na eksperyment.
Uważam, że oderwanie się od autokrytyki, zaprzestanie lub zmodyfikowanie (o tym niżej) dialogów z wewnętrznym krytykiem jest absolutnie konieczne, żeby móc rozwijać się artystycznie.
Ale oczywiście wiem, słyszę i widzę jak bardzo nie jest to łatwe do wprowadzenia w życie. Podczas zajęć w Iluminatornii słyszę to bardzo często. “Fatalne, okropne, paskudne, nie wyszło” – w odniesieniu do swoich własnych prac.
Wtedy myślę, co o swoich pracach mówili znani artyści. Być może też często poddawali w wątpliwość swoje prace i osiągnięcia, ale też potrafili docenić chwile kiedy coś naprawdę zaczynało malarsko “dźwięczeć”. Ryzykowali, malowali, podejmowali się nowych wyzwań malarskich, przekraczali siebie.
Julia Cameron w “Drodze Artysty” mówi o tym, żeby krytykowi powiedzieć stanowcze “nie”, przestać go słuchać, wyrzucić go za drzwi.
Ja jednak, ze wszystkich własnych doświadczeń wyciągam taki wniosek, że najlepiej jest krytyka uczynić swoim sprzymierzeńcem, i nauczyć go grać do tej samej bramki. Wejść z nim w dialog, posłuchać co ma do powiedzenia (może najlepiej z kimś zaufanym w towarzystwie), a potem namalować go, i zobaczyć w tym obrazie, z tego obrazu, gdzie i na co ucieka energia, krytyczna moc tej wewnętrznej postaci. Odwrócenie głosu krytyka i zaprzągnięcie go do własnego celu jest najciekawszą sprawą w takim procesie. Warto z nim nawiązać dialog i współpracę, bo dzięki jego energii, którą używa na podcinanie nam skrzydeł (a jest tej energii sporo) możemy ostatecznie skorzystać, żeby pofrunąć.
Ostatnio myślałam o tym, że bardzo skromny Józef Czapski, pracując wśród grupy kapistów (kim są kapiści i co malował Czapski będzie można przypomnieć sobie lub się dowiedzieć podczas najbliższego spotkania ILUMINATRONII), był jednak krytykowany przez swoich kolegów i nie był aż tak ceniony wśród bardziej od niego wybitnych. Jednak miał ogromną wiedzę na temat sztuki i erudycję. A jego obrazy dziś robią mocne wrażenie. Wręcz uderzają swoją siłą i bezpośredniością, trafiają w punkt. Jednak wówczas, może nieraz nie było mu lekko i też oskarżał siebie o brak talentu. Malował z przekonaniem, że w tej sposób dokopuje się do Prawdy.
Jedna z osób, która maluje w Iluminatorni powiedziała kiedyś podczas zajęć, że nigdy nie będzie krytykować pracy plastycznej, której wykonanie sprawiło jej tyle radości. Ekstra! Tak, oczywiście. Co jednak gdy wysiłek podczas malowania nie przynosi radości? Co wtedy, gdy akurat jest chwila, czas, kiedy trzeba pokonać jakąś trudność, rozwinąć umiejętność?
Co zrobić, żeby zaakceptować własny proces, bycie w drodze, fakt uczenia się? Jak to zrobić, żeby wyrzec się perfekcji i zwyczajnie polubić to co jest teraz, w trakcie, w procesie, w drodze.
Ostatecznie chodzi o odpowiedź na pytanie jak pokochać własną niedoskonałość, albo odwrotnie jak zauważyć, że po prostu coś jest dobre, udane, a nawet doskonałe? Że to co robię jest OK, że moje życie jest OK?
Jaki mam na to własny przepis? Trzeba po prostu nie zrażać się i malować, pozwolić sobie na eksperyment, poznawać dobrą sztukę, oglądać, czytać, zaglądać na wystawy i malować, rysować, komponować, zadawać sobie tematy, lub korzystać z ćwiczeń doświadczonych osób i ćwiczyć, tworzyć.
Nie ma innej drogi. To zdanie jest też myślą dla mnie samej. To co robię w Iluminatornii jest rodzajem akuszerowania wobec zmian w życiu osób, które zaczęły malować, ale też jest to wydobywanie talentów, towarzyszenie rozwijaniu wrażliwości na sztukę, umiejętności malarskich, ale nade wszystko malarskiej wrażliwości.
U Czapskiego przeczytałam coś takiego: “Ludwig Hering – obdarzony talentem literackim, plastycznym, teatralnym spełnia się w roli akuszera cudzych talentów.”
Nie tak bardzo zależy mi na uczeniu tzw. “warsztatu”, to też, ale jakby w drugiej kolejności. Najważniejszy jest dla mnie autentyzm, świeżość, wrażliwość na kolor, na formę malarską, na wypowiedź prawdziwie plastyczną. Chcę uchronić moich “studentów” przed manierami malarskimi, rutyną, kiczem, uładzonym pseudo-pięknem, ładnością. I udaje się to. To jest też droga, najważniejsze żeby każda osoba chciała, miała odwagę do malowania, początkowo bez względu na efekty. Chcę, by starali się “rozstrzygnąć obraz po malarsku“, jak pisał Czapski. Tak jak potrafią, ale po malarsku.
No a jak to jest z moim krytykiem? Ostatnio, od dłuższego czasu osobiście maluję tylko podczas zajęć z moimi grupami (i to nie zawsze, bo chcę być też uważna na potrzeby grupy), poza tym czasem maluję kolejną mandalę, krok po kroku krystalizując swoją wizję, pragnienia. I sporo wciąż projektuję graficznie. Więc krytyk nieraz głośno krzyczy: uczysz innych, sama nie malujesz, jaki z Ciebie mistrz dla nich…. Oj, oczywiście nie lubię tego głosu, zatruwa mi moją piękną pracę z ludźmi. Sprawia że mam poczucie że porywam się z motyką na słońce.
Ale równocześnie powoli, coraz bardziej odnajduję się w roli akuszerki, kuratora cudzych talentów. I jestem przekonana, że na ten moment w moim życiu to najlepsza droga, choć krytyk potrafi mi czasem nieźle popsuć humor.
Z moim wewnętrznym krytykiem piję kawę i teraz coraz bardziej gramy w jednej drużynie.
Jeśli interesują Cię połączenia między życiem a sztuką ZAPRASZAM.
Katarzyna Bruzda-Lecyk
4 maja 2016 o 10:53Reniu, to dobre wieści. Teksty niech smakują i żywią ;).
Renata Mazur - Ponikiewicz
29 kwietnia 2016 o 10:44właśnie uświadomiłam sobie, że to co piszesz (i jak piszesz) potrafi w gąszczu spraw różnych zatrzymać mnie w miejscu aby dać myślom pożywienie – coby myśli miały o czym myśleć 🙂 i inspirację, nie tylko malarską
dziękuję, że dzielisz się, biorę smakując